piątek, 31 maja 2013

Czasoumilacze J.

Będzie o czasoumilaczach niemowlęcych
Do tej pory J. w blogu pojawiał się jako jednostka mało mobilna do tego cierpiąca kolki, jest bez wątpienia najcichszy,  o ile nic go nie boli, najprostszy w obsłudzę i najbardziej przytulaśny:)

Lampki choinkowe fascynowały go od kiedy je zobaczył na naszej choince czyli gdzieś w pierwszej dobie życia. Kiedy patrzył na światełka od razu się uspokajał...

Święta się skończyły, a dziadkowie przywieźli Szarańczy parasole i w ten oto sposób powstał drugi czasoumilacz dla J. Najpierw na zmianę z Szrańcza machaliśmy tymi parasolami nad główką J. kiedy tylko ten miał ochote patrzeć. Później przyszło mi do głowy, że można ten parasol powiesić na żyrandolu... i że jeśli będzie długi sznurek to jak się zakręci w jedną stronę to później się będzie długo samo odkręcać...



A później w trakcie porządków wpadły mi w ręce lampki choinkowe które zabłąkały się w drodze do piwnicy. I tak powstał trzeci czasoumilacz- hit nad hity dla całej trójki.



 A tak właśnie dziś się J. w wózku relaksował (to już druga generacja lampek poprzednie nie wytrzymały eksploatacji)


To bardzo dobra zabawa stymulująca dla dzieci z wadą wzroku.

czwartek, 30 maja 2013

Matka Polka Feministka z wizytą u Szarańczy

Trójka to moje kochane radio, towarzyszy mi od początku mojego dorosłego życia, wcześniej też  była obecna, z małą przerwa na młodzieńczy bunt:)

Szarańczy zaś towarzyszy od chwili narodzin- nawet będąc w szpitalu słuchaliśmy.

Bardzo miło mi było gościć u nas Matkę Polkę Feministkę czyli Joannę Mielewczyk. Rozmawiałyśmy sobie, a skrót naszej rozmowy można odsłuchać na stronach Programu Trzeciego Polskiego Radia.

Nasza rozmowa nie odbywała się w komfortowych warunkach, jest to imponujące, że pani redaktor udało się poskładać coś, co tworzy jednolitą całość.
Nie powiedziałam wielu rzeczy- ale dopisuje :)

Dzieci uczą się przez zabawę, poprzez eksperymenty poznają świat w szkole nie przeprowadza się eksperymentów, albo inaczej, jeśli już się przeprowadza to nauczyciel, a co to za doświadczanie z ostatniej ławki...

Zabawki dla dzieci są wszędzie. Wystarczy otworzyć byle szafkę, udostępnić komodę z ubraniami, kosz na recykling lub schowek. Dzieci SAME będą wiedziały co mają z tym zrobić.

Dziecko SAMO wie czego potrzebuje do rozwoju, jednak to nie znaczy, że możemy je puścić "samopas" rozłożyć się z gazetą i popijając herbatkę leżeć na kanapie.

Rodzic dziecku powinien towarzyszyć w poznawaniu świata, pomagać stawiać pytania na które wspólnie będą szukać odpowiedzi. Dać dziecku wędkę, a nie rybę. Obserwować i swoim zachowaniem odpowiadać na rzeczywiste potrzeby dziecka.

Pasjonujące jest, moim zdaniem, przyglądanie się rozwijającemu dziecku- oczywiste to jest zazwyczaj dla mam niemowląt i małych dzieci, a starszaki?

Ponownie odkrywać alfabet i tabliczkę mnożenia, krainy geograficzne w Polsce, podstawy chemii, fizyki...?

Dzięki mojemu Tygrysowi ostatnio dowiedziałam się czym jest protuberancja, Ceres, Fobos i Io oraz dlaczego Jowisz ma plamę... Może kiedyś to wiedziałam... a może nie :)

On nie wymaga odemnie żebym wszystko wiedziała.
Wystarczy, że wiedziałam gdzie mamy porządanych informacji szukać. Szukaliśmy razem i to była fantastyczna zabawa.

Zależy mi żeby moje dzieci wyrosły na pełnych empatii, szacunku dla innych ludzi. Pewnych siebie i kreatywnych.  Żeby znały swoją wartość i miały duży dystans do siebie.

Nasza polska szkoła, a raczej system edukacji (z niedopracowaną reformą, sfrustrowanymi, zmęczonymi nauczycielami, licznymi klasami i z gimnazjum włącznie) każdą osobę która w jakikolwiek sposób odstaje od średniej na siłę próbuje uśrednić. A to mi się bardzo nie podoba.
Polską szkołę uważam za niewydolną zarówno pod względem edukacyjnym jak i wychowawczym.

Howgh!

Bardzo dziękuję wszystkim za miłe maile, za mniej miłe również dziękuję. Odpisywać będę powoli, ale na pewno każdemu :)

Pojawił się zarzut plagiatu/ podkradania pomysłów/ ściągania i takich tam...

Szanowny Panie i inni o podobnym stanowisku którzy nie napisali.

Ściągać... to można majtki w toalecie...

Nie podkradam pomysłów, a już zwłaszcza Marii Montessori, gdyż są one dobrem publicznym i każdy może z nich czerpać- chyba o to chodziło autorce.

Czytam inne blogi, zwłaszcza zagraniczne- umiem czytać to czytam,  po to ktoś publikuje posty, żeby ludzie czytali i wykorzystywali, sam zazwyczaj czerpie też inspirację od innych.

Interesuje się wspomaganiem rozwoju dziecka, od dawna, z racji wykonywanego zawodu i praktykuje uczenie przez zabawę zarówno w życiu zawodowym jak i domowym (też od dawna).

I już na sam koniec :)

Proponuje zawiązać "grupę zabawową"- będziemy się spotykać 1x w tyg na początek- raczej w godzinach przedpołudniowych- do dogadania.  Udział będzie nieodpłatny, ewentualnie trzeba będzie coś przynieść np kg mąki :)
Czy będą chętne mamy ( lub/ i tatusiowie) z okolic Pruszkowa?

Jeśli zawiązałaby się taka grupa to znalezienie darmowego lokalu na nasze zabawy biorę na siebie,  :)

środa, 29 maja 2013

Kolorowo :)

Jest to bezwzględny hit u nas w domu kolorowy ryż.

Występował już na blogu w roli drugoplanowej w zabawach brudnych.


Ryż, pomimo swojej "zabawowej wielorazowości" musi być co jakiś czas dorabiany.
Samo barwienie ryżu jest dla dzieci atrakcyjne.
Można barwić krepiną lub barwnikami. My wolimy barwnikami.


 A dzisiejsza zabawa główna to wypełnianie kolorami otworów w pudełeczkach na kostki lodu. Można to było robić za pomocą różnych narzędzi, jak i rękami.

 Oczywiście zabawy dowolne też były i to w ilości znacznej, bo nawet się nie obejrzałam, a zrobiło się południe i nie zdążyłam z zupą.

Wykonanie:
Potrzebujemy: ryż, barwniki spożywcze, ocet, słoiki.
Ryż wsypujemy do słoika, wlewamy odrobinę octu (łyżeczkę), zakręcamy słoik i energicznie potrząsamy. Można użyć butelki lub innego naczynia, my wolimy słoiki, bo najłatwiej wysypać zawartość.

Po odkręceniu słoika czekam 10 min. aż ryż wyschnie, zakręcam ponownie wstrząsam i całość wysypuje.

Barwiłam już w ten sposób wiele rzeczy np. kaszę jaglaną i makaron (ten ugotowany i ten nie) wychodzi świetnie.

Szklane słoiki dlatego też, że można podglądać proces barwienia.

Wczoraj bawiliśmy się pompką nożną sprawdzając co się przesuwa, a co nie.
A dziś Tygrys chciał koniecznie sprawdzić jak to będzie z ryżem i w ten sposób powstała cudowna zabawa.

"MAMO, MAMO RYŻ LATA! WIEDZIAŁAŚ?"

Uwielbiam ich wielkie, małe odkrycia :)

Ale cały ryż który dziś dorobiłam i znaczna część starego zapasu pozostała w ogródku. Tak więc już niedługo kolejne barwienie ryżu :) 
I jeszcze jedno już ostatnie zdjęcie- sprząteanie wersja alternatywna:

wtorek, 28 maja 2013

Tor przeszkód w wersji domowej

Dziś był bardzo udany dzień pomimo tego, że lał deszcz, a J. miał okropne brzuszkowe boleści już od 15.
Troszkę tego nie rozumiem, bo powinno być lepiej z tymi kolkami, a jest gorzej... podobno do pół roku więc jeszcze niecałe dwa miesiące... Jakoś damy radę :)

Szarańcza starsza była w DOSKONAŁYM nastroju, zaczęli dzień od wspólnej zabawy co ostatnio nie jest normą.

Lało i nie zanosiło się żeby miało przestać więc trzeba było ich wyszaleć w domu.
Chciałam jakoś wykorzystać butelki po wodzie które się nazbierały od soboty i tak zaczęła się ta zabawa...

Zbudowaliśmy butelkowy most, dość krótki za to baaardzo hałasujący :)
Dołożyłam jeszcze parę garnków, dwie doniczki, miskę, tunel, moje ulubione legowisko fatty, poduszki i powstała zabawa rozwijająca koordynację, planowanie motoryczne oraz mechanizmy równoważne czyli jednym słowem ŚWIETNA zabawa.


Tor przeszkód to zabawa na jakieś 45 min w naszym przypadku... 

A później już wszystko potoczyło się samo... jak to przy dzieciach często bywa.

Ustawialiśmy naczynia od najmniejszego do największego, piętrzyliśmy je, budowaliśmy różne konstrukcje- mosty, zamki... nawet ul (nie udało mi się uwiecznić, wysiadły baterie)

Wszystkie naczynia położone były na boku te duże na podłodze, mniejsze na nich w taki sposób zrobiła się "półeczka" Nie wiem dlaczego Tygrys nazwał to ulem, ale faktem jest,  że była to bardzo fajna zabawa. Chłopcy wrzucali do ula piłki i woreczki z fasolą, wymyślili to zupełnie sami :)

Później też Tygrysisko wymyślił zabawę w festyn i też zupełnie nie wiem dlaczego tą zabawę akurat nazwał festynem :)
Chowaliśmy pod garnkami różne przedmioty, a później sprawdzaliśmy czy pamiętamy co jest pod którym garnkiem. Garnków było siedem i przyznam, że przy piątej kolejce wcale nie było łatwo.

A na koniec była jeszcze zabawa stara jak świat czyli zabawa w granie na perkusji. Jeden walił w gary, drugi skakał po butelkach.

Przepraszam serdecznie wszystkich naszych sąsiadów za końcówkę dzisiejszego dnia... :)


sobota, 25 maja 2013

Kiedy ma się trzech synów to...

Czyli rozmyślania w przededniu Dnia Matki :)

Z moją mamą bawiłam się w podobny sposób jak teraz bawię się z Szarańczą.
No może troszkę mniej czasu mi poświęcała bo przecież pracowała zawodowo na dwa etaty (albo i trzy)

Jedną z zabaw jakie pamiętam najlepiej była zabawa w dom.  Pod biurkiem mamy "robiłyśmy zabawę" dom dla lalek.

Wiadomo jaki był dostęp do zabawek prawie 30 lat temu... trzeba było kombinować.

I tak moje lalki miały meble głównie z pudełek po papierosach i pudełek po zapałkach (w domu paliły 3 dorosłe osoby to się troszkę zbierało tego)

Nie brakowało w naszym domku obrazów na ścianach, świeczników oraz innych drobiazgów (pamiętam nawet dywanik pod kibelek był!)

Pomimo tej "biedy z nędzą" i tego, że później miałam oryginalne mebelki dla lalek Barbie, to właśnie ten nasz podbiurkowy dom i te zabawy pamiętam najlepiej.

Ja nie mam córki, tylko trzech synów, więc trzeba było zabawę na chłopską przerobić.

Czyli zbudowaliśmy garaż!

Budulec:
4 kartony
2 sznurówki
małe pudełko
druciki kreatywne
rolki po papierze toaletowym
paczka grubych słomek z IKEA
Papier kolorowy, nożyczki, taśma klejąca

Szarańcz sprawdza nośność konstrukcji.

Elewacja frontowa.
 Słomki stanowią zabezpieczenia żeby samochody nie spadały- zwłaszcza na podjazdach
Elewacja ogrodowa.
Podjazdy są dwa. Jeden jest Szarańcza, a drugi Tygrysa, jak był jeden to się bili.
Podjazdy mają funkcję pasa startowego dla samolotów wystarczy podnieść je do góry i podłożyć klocki- to już inwencja dzieci.

Na dachu planowane jest lądowisko dla helikoptera, a w skrajnym kartonie po lewej myjnia samochodowa (szczotki myjące to rolki po papierze owinięte drucikami kreatywnymi)  
Winda.
Winda początkowo miała być na samochody, ale nie za bardzo mieściło nam się pudełko w szybie, więc ustaliliśmy, że winda jest dla ludzi- przecież nie można poruszać się pieszo po zjazdach.


Czego uczy ta zabawa?

Otóż tego, że jak się czegoś chcę, to wystarczy tylko troszkę pomyśleć i się to ma :)

Bardzo podobają mi się (i Szarańczy też) kupne garaże może nawet pojawi się taki w naszym domu kiedyś.
Szczególnie te całe drewniane zwracają moją uwagę... ogólnie to bardzo lubie drewniane zabawki :)



Ale na razie mamy NASZ własny garaż kartonowy, zabawa w jego "urządanie" pewnie potrwa cały przyszły tydzień, a może i dłużej jeśli konstrukcja sie nie rozsypie...

Zobaczymy co jeszcze podsunie nam wyobraźnia...


PS Dziękuję Ci mamo, za fajne zabawy, które mogę teraz wspominać Wszystkiego dobrego w Twoim dniu :*

piątek, 24 maja 2013

Niezdrowa, ale pyszna, tęczowa zabawa.

Zjadłbym coś dobrego powiedział Tygrys, a on niezwykle rzadko by zjadł cokolwiek. Zrobiliśmy więc bardzo dobry obiad, a na poobiedzie 
LIZAKI TĘCZOWE! 

Nie lubie kupnych lizaków ze względu na potencjalne zanieczyszczenia glutenem w syropie glukozowo- fruktozowym. A takie domowe, pomijając fakt że to sam cukier przynajmniej ze strony dietetycznej są "bezpieczne"

Lizaki domowe robi się z cukru i wody, my dodaliśmy jeszcze barwnik spożywczy i trochę cytrynowego soku. 

Żeby uspokoić suminie, że karmie dzieci samym cukrem, dodałam parę kropli Cebionu. Raczej wątpie żeby coś z witamin zostało po wymieszaniu z gorącą masą, ale troszkę mi lepiej :)

Później uformowaliśmy tęcze w wysypanym na papier do pieczenia cukrze i laliśmy gorący syrop łyżką. 
Wcale nie jest łatwą sztuką dla czterolatka nalanie pasków  tęczowych- trzeba było pomagać.


 



Koloery trozkę słabo wyszły ale dzieciaki i tak  były zachwycone. Tygrys w trakcie produkcji, a Szarańcz w trakcie konsumpcji.

Sposób przygotowania:
Na tzw. oko do garnuszka sypiemy cukier i dodajemy wodę- tyle żeby cukier był zamoczony, ale nie pływał. Podgrzewamy na małym ogniu mieszając. Kiedy widac już, że zaczyna zmieniać barwę na złocistą dodajemy sok. Jeśli konsystencja jest gęsta (ciągnąca się) wylewamy na papier do pieczenia. wkładamy patyki i czekamy aż stężeje.

Następnym razem zamiast wody spróbuje dodać sok typu bobofrut, powinno wyjść jeszcze smaczniejsze


Szybki spacer.

Kto jeszcze nie zna, ten powinien poznać.
Rower biegowy, świetnie ćwiczy równowagę i koordynację.
Ma chyba same plusy :)

Dzieci w łatwy sposób kontrolują swoją pozycję dzięki czemu czują się bezpiecznie.
Nawet duże nierówności terenu nie są przeszkodą w jeździe maluchy daja radę, a kiedy już pojechać się nie da... bez problemu przenoszą sprzęt w miejsce do jazdy odpowiednie...

Czy widział ktoś dwulatka przenoszącego swój trzykołowy rower z rączką do popychania lub trzylatka taszczącego czterokołowy rowerek?
A mój trzylatek znosił swój rower ze schodów SAM :)

Samodzielność, coś co każde dziecko kocha, połączone z łatwościa jazdy daje pełen sukces.

Jak wiadomo sukces, przekłada się na chęci i koło się zamyka.

Na rowerze tradycyjnym, byle wertepy uniemożliwiaja jazdę, do tego dziecko czuje się niepewnie balansując z nogami na pedałach- nie ma kontroli podłoża to oczywista oczywistość :)

Dziecko rozpędza się o wiele szybciej niż na tradycyjnym rowerze i utrzymuje lepsze tempo,  bo muszę przyznać że czasem mocno męczy mnie tempo przemieszczających sie na krótkich nóżkach potomków.
Rower natomiast pozwala zachować je na względnym poziomie.

Jak na razie Szarańcz przemieszcza się zamiast na biegówce na plastikowym motorze na którym to, myśleliśmy z małżonkiem, że nie da się rozwijać większych prędkości... Nie w przypadku Szarańcza naszego kochanego- chyba musze mu jakąś kotwice hamującą przymocować do roweru biegowego żeby się nie oddalał znacznie kiedy już nastąpi ta chwila na przesiadkę



Nasz rower jest rowerem drewnianym polskiego producenta: http://zawolik.pl/

Dlatego polskiego, że staramy się aby nasze ciężko zarobione pieniądze trafiały do rodzimych producentów- oczywiście czasem się nie da, ale jeśli sie da to właśnie tak robimy :)

Rower sprawuje się świetnie juz drugi sezon. Ma pompowane koła przez co jest cięższy niż jego piankowe odpowiedniki, jednak dzięki tym kołom pokonuje bez problemu większe nierówności i świetnie amortyzuje młody kręgosłup dziecka :)
Jak do tej pory nie złapaliśmy jeszcze gumy, ale taka możliwość jest niewątpliwym minusem rowerów z tradycyjnym ogumieniem- koszt wymiany takiej dętki to u nas 17zł.  

środa, 22 maja 2013

Szpilki cd.

Szpilkowych zabaw ciąg dalszy.
Momo że większość tego typu aktywności dość szybko się mojej Szarańczy nudzi to szpilki są na topie już jakiś czas za sprawą różnych dodatków- tu akurat resztki cekinów które zostały z produkcji ozdób na choinkę


 Długo myślałam jak tu zrobic geoplan dla Tygrysa tak żeby nie wydać na niego  za dużo, tymczasem rozwiązanie podsunęły same dzieci wbijając szpilki w taki sposób żeby powstały kwadraty. Troszkę wszystko wyrównałam i mamy geoplan- tani i praktycznie "z niczego" :]


 A tu sprawdzaliśmy rozciągliwość różnych gumek.


Później wykorzystaliśmy jeszcze różnokolorowe sznurówki do motania między szpilkami.
Podkładka i szpilki częto jest u nas w użyciu podczas oczekiwania, aż "zrobi sie" śniadanie.

niedziela, 19 maja 2013

Cyfry- wariacja 101.

Szaleństwo cyfrowe nie mija, choć troszkę osłabło.
Zabawa zrobiona bardzo "na szybko" dla znudzonego Tygrysa- reszta towarzystwa spała słodko, a matce sie nie chciało dosłownie nic.

Proces produkcji cyfr z drucików kreatywnych wymagał mojej pomocy, ale dalej to juz sobie tylko leżałam na dywanie :D


A później wstał Szarańcz i mrucząc pod nosem "Bułka z masłem...bułka z masłem..." ułożył figury. Cyfry, są dla niego jeszcze za trudne i mimo, że próbował robił bardzo dużo błedów. Nie poprawiałam go, bo nie widziałam takiej potrzeby.



piątek, 17 maja 2013

Wyprawy małe i duże.

Wychodzimy zazwyczaj tak:
Wszyscy ubrani
J. sie zarzygał- rozbieram- przebieram, ubieram ponownie i w wózek i... Szarańcz zrobił kupę w pieluche- rozbieram, płucze pod kranem, ubieram i w drogę... już nawet doszłam do drzwi w wejściowych
Tygrys: "Mamo chcę siku" rozbieram sadzam na sedes, mrucze że przecież robił przed chwilą,
no robił, ale on by teraz zrobił kupę skoro już siedzi na tym sedesie... Przywołuje resztki opanowania i spokoju- ubieram.
Szarańcz: "Mamo pić..."
J. zaczyna płakać, zapomniałam gdzie odłożyłam klucze i telefon...
Wychodzimy i w sumie to już jest z górki, aż do powrotu...

by Gackolandia


A dziś?
Ubrałam spakowałam torbę piknikowa z jedzeniem, pieluchy, ubranka na zmianę, wózek... i pierdylion różnych innych gratów niezbędnych przy dzieciach,oraz całą Szarańczę do samochodu i pojechałam do swojej przyjaciółki 20km, spędzić cudowny dzień.
Człopcy pierwszy raz jeździli samochodem na akumlator i grali na xboxie (czy jak tam to się piszę) biegali, skakali i cieszyli z tego cudnego majowego dnia, tak poprostu. Było super, tak super, że Szarańcz całą drogę powrotną płakał, że chcę do cioci.

Jestem mega dumna że udało mi się to zorganizować :)

Spróbowałam tez troszkę pograć na tym xboxie i powiem Wam, że to wcale nie łatwa sprawa jest dla takiego malucha. Bo trzeba koordynować pracę obu rąk nie patrząc na nie.

Perfekcyjny Pan Domu w akcji

Co kochaja dwulatki?

Wodę!
I?
Przelewanie!
I?
Sprzątanie?

Oczywiście oprócz wielu innych rzeczy :)

A jeśli połączymy wszystko razem, wyjdzie nam właśnie ta zabawa- świetna dla mięśni rączek i koordynacji.


Transfer wody z naczynia do naczynia (tylko naczynia  mało montesoriańskie) Próbowałam żeby Szarańcz działał jednokierunkowo tzn przelewał z prawego dzbanka do lewego, ale niestety to nie na temperament mojego syna... 
Próbowałam równiez żeby przytrzymywał dzbanuszek drugą ręką...


 Tu się trochę (wszystko) narozlewało ...
Zbieranie wody gąbką i wyciskanie jej do pojemnika- to chyba była najfajniejsza część całej zabawy, bo Szarańcz wielokrotnie później nie bawiąc się w konwenanse wylewał wodę prosto na tace.




Czas "wolny" dla matki 45 min.
Dziecko do przebrania łącznie z bielizną.
Podłoga umyta

środa, 15 maja 2013

W poszukiwaniu asfaltu...

Plac zabaw zalał deszcz, więc na spacer poszliśmy sobie szukać kawałka asfaltu...
Wzięliśmy pudełko kredy i bańki mydlane.

Malowanie kredą na tak olbrzymiej powierzchni samo w sobie było frajdą.

Każdy rysował co chciał i jak chciał.

Przyszedł mi do głowy pomysł z zabawą w odrysowywanie cieni rzucanych na ziemię, ale zaszło słońce i tyle z mojego pomysłu było, że jednego Tygrysa odrysowałam, a chłopaki już niczego odrysować nie zdążyli :)
Jednak zapamiętam ten pomysł, bo chyba wart tego...

Później pobawiliśmy sie w odnajdywanie figur i kolorów.(podpatrzone u Mamatyki)

Puszczaliśmy bańki- mnóstwo baniek mydlanych dużych, małych kolorowych...
Mamy do puszczania miecz- bańki wychodzą duże i jest ich zdecydowanie więcej niż zwykłym dmuchadłem.  No i nie trzeba się nadmuchać
Oczywiście dmuchać można, ale proces produkcji polega raczej na machaniu mieczem.
Tygrys był zaskoczony, że wiatr też umie puszczać bańki.







Pamiętam taką moja podwórkową zabawę z dzieciństwa:
Rysowałyśmy z dziewczynami domki- rzut z góry.
Robiłyśmy różne pomieszczenia w naszych domach- meblowałyśmy je- wszystko patykiem na piasku (a raczej ubitej ziemi), wszystko w wymiarach rzeczywistych, albo prawie rzeczywistych. Później odwiedzałyśmy się wzajemnie...
To była fantastyczna zabawa, tylko zdecydowanie nie dla facetów.
Zaproponowałam Szarańczy taka męska odmianę.
Narysowałam samochód, na początku nie za bardzo wiedzieli o co w tej zabawie chodzi, ale już po chwili pobili się kto ma siedziec za kierownicą :)
Ustalili kto prowadzi.

Jadą

Przyczepka dla J. :)

Bardzo fajnie to wszystko wyszło, bo do mojego ogólnego zarysu samochodu w trakcie zabawy pojawiały się różne propozycję.
"Mamo dorysujmy ulicę!"
"Mamo, nie ma kluczyków" Szarańcz poleciał po klucze do domu i już kluczyki były :)
"Mamo siadaj jedziemy do babci... jeszcze J..., a gdzie tata?... no szybko jedziemy, podjedziemy po tatę do pracy!"

Pojawił się też problem do rozwiązania, bo J. nijak się z wózkiem do auta nie mieścił Chłopcy natychmiast wymyślili przyczepkę na wózek, i J. jechał w wózku na niebieskiej przyczepce.

Strasznie jestem z nich dumna raz, że tak wspaniale weszli w ta zabawę, a dwa, że nie zapomnieli o bracie, a gdy pojawił sie problem to sami go rozwiązali.

Taką mam mądrą Szarańcze w domu.